WIDZENIA
JECHESKIELOWE.
WIDZENIE WOZU.
R. I. w. 1 - 28.
Stało się tedy ponad Kebar rzeką,
że ja, Jecheskiel, syn Buzy, kapłana -
w Chaldei, kędy łzy wygnańców cieką,
widziałem niebios podniesione wieko
i przychodzącą straszną zjawę Pana.
A było piąte lato, miesiąc czwarty,
odkąd wraz z ludem poszedł dźwigać pęta
Jojachin władca, ziemi swej wydarty:
wtedy nademną strop niebios rozwarty
i Przedwiecznego moc się stała święta.
Zawył z północy huragan, gnąc dęby,
a w nawałnicy przyszła chmura sroga
i tuman ognia: - wkrąg błyskawic zęby
darły obłoków pokrwawione kłęby, -
w środku: rdzeń ognia, złoty blask, pożoga.
A otom uźrzał z ogniowego rdzenia
cztery postacie jakoby człowiecze,
zaś miedzi skrzącej podobne z weźrzenia:
czworgiem oblicza każda z nich z płomienia
patrzy i płomień czworgiem skrzydeł siecze.
Udo ich proste, jako słup toczony,
a stopa krągła, jako stopa wołu, -
i każda postać, z czterema ramiony,
cztery oblicza w cztery zwraca strony;
skrzydła - dwa w górze ma, dwa zasię z dołu.
Wzniesione - wzajem łączą się u góry,
dolne, złożone, z obojego boku
ciała im kryją szerokiemi pióry. -
Idąc, wprost twarzą idą, jak pod sznury,
ni się zwracają, odmieniając kroku.
A to jest obraz ich twarzy prawdziwy:
każda wprzód patrzy oczyma ludzkiemi,
z prawej lwia paszcza wśród płomiennej grzywy,
z lewej łeb wołu, a orli dziób krzywy
z tyłu tych czworga, wzniesiony nad niemi.
Skrzydła rozwite nad twarzami w górze,
zaś dwa złożone z obojego boku.
Tam, kędy wioną straszne ducha burze,
idą postacie - wprost przed siebie, w chmurze
ognia, a idąc, nie zwracają kroku.
Żar i zarzewie - oto ich weźrzenie,
jako pochodnia, gdy wielce rozgorze.
A przebiegały pośród nich płomienie, -
wkrąg jasność, z niej zaś szło błyskawic lśnienie;
jak błyskawica szły zwierzęta boże.
A kiedym poźrzał, zoczyłem na przodzie
każdej postaci jasną koła zjawę:
barwą podobne zmiennej morskiej wodzie,
a jedno koło w drugiego obwodzie, -
cztery - a wszystkie jak bursztyn jaskrawe.
I szły te koła w cztery świata strony,
ni się zwracały, tocząc się po niebie
na sprych promieniach wspaniałemi dzwony,
a zaś ich obwód cały wysadzony
oczami, - idąc, szły prosto przed siebie.
Dokąd zwierzęta boże szły, tam z niemi
dążyły koła, - tam, gdzie wiać ochota
przyszła duchowi. Szły więc z idącemi
a zaś się wespół wznosiły od ziemi:
zaiste, w kołach tych był duch żywota.
Gdy się ruszały ich postacie zwierzchnie,
i same koła sunęły świetliste,
wraz z niemi stały w blasku, co nie mierzchnie,
lub się wznosiły wespół nad powierzchnię:
był duch żywota w kołach tych zaiste.
Zasię nad zwierząt głowami u góry
jakoby kryształ blasku i rozpięte
w strasznej jasności sklepienia lazury, -
a pod sklepieniem, ognistemi pióry
złączone, skrzydła - prosto wyciągnięte.
A szum tych skrzydeł, gdy szła ona zjawa,
jakoby łoskot strasznego potopu,
boży grzmot, tłumu zgiełk, obozu wrzawa -
tak biły wicher. Lecz się cisza stawa,
gdy się wstrzymają pod jasnością stropu.
Bo kiedy zagrzmiał głos na utwierdzeniu,
które na głowach zwierząt się opiera,
posłuszne, w wielkiem stanęły milczeniu,
spuściwszy skrzydła, - a w błyskawic lśnieniu
nad niemi w górze jaśń słoneczna szczera.
I w tej jasności nad zwierząt głowami
uźrzałem niby zjawisko stolicy,
niby z szafiru tron, co oczy mami
ogromnych blasków promiennych snopami;
na tronie - ludzka postać w błyskawicy.
Uźrzałem: jakby widmo chryzolitu,
jakoby ogień chodzący wokoło;
od biódr poniżej: jasnoście błękitu
i skier tumany; od biódr aż do szczytu
głowy: blask ognia - jarkie słońca czoło.
Jak tęcza świetna, słońcem malowana,
kiedy w dzień dżdżysty błyśnie nad obłokiem:
takowa jasność bita wkrąg świetlana -
a toć był obraz strasznej Chwały Pana!
Na twarz upadłem, rażon tym widokiem...
WIDZENIE KSIĘGI.
R. II. w. 1 - 10, R. III. w. 1 - 3.
Tedy słyszałem głos, co grzmiał tajemnie
z pośrodka zjawy: Wstań! chcę mówić z tobą,
synu człowieczy! - Wraz duch wstąpił we mnie,
wzmocnił me nogi, starł z mych oczu ciemnię -
i rzekącego słyszałem nad sobą:
Synu człowieczy! Oto Ja ślę ciebie
do Izraela, do mej krnąbrnej gminy,
co się zaprzała Mnie, Boga na niebie;
jako ich ojce, na Mym wzrosłe chlebie,
tak są odstępne aż po dziś-dzień syny!
Nieukrócony to lud i oporny,
któremu ciebie posyłam w dzień trudu,
byś rzekł: To mówi Pan! - Czy kto, przezorny,
posłucha, a kto zaniecha (przekorny
dom jest) - niech wiedzą: prorok był wśród ludu.
Ty się nie strachaj, nie bój się ich mowy:
pośród niedźwiadków mieszkasz od tej pory,
a zaś posianiem twojem kierz cierniowy, -
lecz w ich obliczu nie drżyj, ani głowy
skłaniaj przed nimi: dom to jest przekory!
Kto snadź poniecha, czy ucha nakłoni
- boć dom przekorny! - z Mojem słowem bywaj,
niech słyszą! Zasię nie bądź ty, jak oni,
krnąbrny, lecz słuchaj, coć mówię: w Mej dłoni
twa strawa; usta otwarłszy, pożywaj!
Ano poźrzałem: dłoń ku mnie ściągniona,
w niej zwita księga, - a gdy się rozkłada
przed okiem mojem, widzę, każda strona
z wierzchu i z spodu pismem wypełniona,
a znaki pisma: jęk i płacz i biada!
I zaś Pan rzecze: Zjedz, synu człowieczy,
cokolwiek dajęć - i pójdź kazać ziemi
Izraelowej, co proroctwom przeczy! -
Otwarłem usta, i Pan w samej rzeczy
karmił mnie, sługę, księgami owemi.
A zaś: Zaprawdę - pry - napełnij łono,
żywot i trzewa i żył swych kanały
onych ksiąg gorzkich treścią przetrawioną -
toć Ja ci daję! - Zjadłem je, a ono
jako miód słodkie w uściech mych się zdały!
WIDZENIE SIEDMI MĘŻOW.
R. VIII. w. 1 - 6, R. IX. w. 1 - 11.
Uźrzałem postać - niby chryzolitu
widmo, jak płomień chodzący wokoło;
od biódr poniżej - jasnoście błękitu
i skier tumany; od biódr aż do szczytu
głowy - blask ognia, w nim słoneczne czoło.
A oto jakby widmo skrzącej dłonie
wraz mnie chwyciło za głowy kędzierze
i duch mnie podniósł przez powietrzne tonie
pomiędzy niebem a ziemią ku stronie,
gdzie Jeruzalem wznosi swoje wieże.
A podle brony, co na północ idzie,
gniew wzbudzający bałwan stoi ninie
ku hańbie ludu i bożej ohydzie;
nade mną chwała Pańska w takim widzie,
jakom ją wprzódy uźrzał na równinie.
I rzekł Pan do mnie: Wznieś ano źrenice
i patrz na drogę! - I oto mi widny,
kiedym wzniósł oczy na Pańską świątnicę,
podle ołtarza u wstępu ulice
bałwan jątrzący i nader bezwstydny.
I rzekł Pan do mnie: O, synu człowieczy!
widzisz, co czynią? Lud Moje najświętsze
miejsce skalawszy, przymierze kaleczy,
abym stąd odszedł i puścił go z pieczy;
wszelakoż zbrodnie pełnią jeszcze więtsze!
I głosem wielkim, jak potężne grzmoty,
Pan począł wołać (zmartwiałem od lęku):
Sam, o, siepacze Moi, do roboty,
bo nawiedzenia przyszedł dzień na złoty
gród Jeruzalem, - pójdźcie! z mieczem w ręku!
I sześci mężów przyszli na głos Pana,
z mieczami wszyscy, - a siódmy w ich rzędzie
stanął pośrodku, kędy jest miedziana
ołtarza stołba, - szata na nim lniana
a zaś u bioder pisarskie narzędzie.
I z cherubiego wozu Pańska Chwała
spłynęła w żrących błyskawic potoku
do wrót świątyni i męża przyzwała,
na którym była lniana szata biała
a zaś pisarskie naczynie u boku.
I rzekł Pan tedy: Idź skroś Jeruzalem
i naznacz znakiem tych, co wśród wzdychania
nad tą ohydą drą swe szaty z żalem;
a wy w trop za nim, - lasu mego drwalem
bądźcie a rąbcie wkrąg bez zmiłowania;
Starca, młodzieńca, niewiastę i dziecię -
wybijcie wszystko, wybijcie do nogi,
kromia kto znak Mój będzie miał na grzbiecie, -
a od świątyni Mojej rozpoczniecie
rzeź, niechaj spłyną krwią sienie i progi!
Tak rozpoczęli oną pracę krwawą
od starszych ludu poprzed Pańskim domem.
A Pan rzekł do nich: Kładźcie wszystko ławą,
splugawcie dom Mój trupami a żwawo!
I oni wyszli, bijąc w mieście gromem.
A gdy skończyli wreszcie zabijanie,
ja sam zostałem i padłem i z żalem
wołałem: Biada, biada, biada, Panie!
wytracisz lud Twój wszystek, nie ostanie
nikt, gdy wylejesz gniew na Jeruzalem!
A Pan mi rzecze: Bez miary, bez miary
są grzechy ludu, co dom Mój ohydzi!
Oto kraina do krwi pełnej czary
podobna, miasto jest przybytkiem kary,
i-że mówili: Odszedł Pan, nie widzi!
Więc nie sfolguję, aże ich przewiny
oddam z nawiązką, dobrze wymierzoną,
by Mnie poznały izraelskie syny!
A oto - na trup pokazując siny -
rzekł mąż w gźle lnianem: Jakoś rzekł, spełniono.
WIDZENIE POLA KOŚCI.
R. XXXVII. w. 1 - 14.
Tedy mnie tknęła Pańska moc i boże
wichry rzuciły mnie, jak lotną strzałę,
na wielkie, kośćmi zasłane bezdroże.
I duch mię obwiódł wkrąg po tym ugorze -
a kości wszędy, suche wielce, białe...
I rzekł Pan do mnie: Co myślisz, azali
może żyć owa sucha kość i mnoga?
Jam rzekł: Ty, Panie, wiesz! - On zasię dalej:
Prorokuj białej piszczelów tych fali,
mów: Kości suche! słyszcie słowo Boga!
To mówi Pan wasz: Natchnę was żywotem,
sprawię, że mięso znów na was poroście,
żyły rozepnę i ścięgna, a potem
powlokę skórą i dam dech z powrotem,
byście wiedziały, żem Ja Pan wasz, koście!
Prorokowałem wedle rozkazania -
i oto wszczął się wielki szum po stepie,
gdym prorokował, łoskot, chrzęst wstawania:
wnet kość do kości sunie się i skłania,
każda w swym stawie siada i czerepie.
I otom widział, jako je pokryły
ścięgna, i mięsem kość porosła sucha,
i zatętniały krwią czerwone żyły,
i skórą ciała obleczone były -
ale nie miały do tej pory ducha.
Zaś Pan rzekł do mnie: Prorokuj duchowi,
prorokuj, synu człowieczy, prawdziwie,
niechaj twój język wolę Mą wysłowi:
Od czterech wiatrów w ciało, co się mrowi
tutaj, wioń duchu; niech wstanie a żywię!
Jako rozkazał, tedym prorokował -
i wnet duch powiał nad tę zżętą ściernię
i wstąpił w ciała leżące na pował:
jakoby wojsko, które naszykował
Pan, wstały tłumy, liczne niepomiernie.
A Pan zaś rzecze: Kości one suche,
synu człowieczy - dom to Izraela!
Oto się skarżą: Tracimy otuchę,
snadź nam już zginąć w oną zawieruchę,
co gęstym trupem naszym świat zaściela!
Prorokuj przeto: Mówi Pan nad Pany:
Otworzę groby wasze i w dzień cudu
na izraelskie was wywiodę łany,
a kiedy grób wasz będzie rozłamany,
doznacie, żem Ja jest Bóg wasz, - Mój ludu!
I kiedy ducha Mojego w was włożę,
i gdy was skrzepię, plemię dziś kalecze,
gdy na ojczystym odpocząć ugorze
dam wam - zaprawdę! poznacie w tej porze,
żem Ja powiedział i spełnił. Pan rzecze.
Z KSIĄG IJOBA
CIERPLIWEGO.
I.
R. III. w. 1 - 26.
Tedy otworzył Ijob usta, dniowi
złorzecząc swemu i mówił: Niech zginie
dzień, co mnie ojcom dał i noc, gdy owi
o niezrodzonej wyrzekli dziecinie:
począł się człowiek! Mrokiem niech się zaćmi
dzień ten i w bożej pamięci niech minie,
ani postanie wespół z swymi braćmi
w liczbie dni roku, ani się poczyta
w miesiącach, równo z nocą ową! Tać mi
z wszytkich nagorsza! Niech będzie zabyta,
niech ją klną smoka czciciele, co ganią
słońce, brzaskowi bluźniący, gdy świta;
wicher ciemności niechaj padnie na nią,
niechaj się burza śmiertelna rozsroży
i pożre gwiazdy po nad jej otchłanią;
czarność jej gorzką niechaj strach pomnoży
i wieczna dziennej jasności tęsknota,
a niechaj nigdy nie ogląda zorzy:
iż nie zamknęła wrót tego żywota,
który mnie nosił, ni oczu nie zwichła,
zanim im światłość pokazana złota!
Przecz nie umarłem w żywocie za rychła? -
stokroćby lepiej było dla mnie pono,
by pierś ma była w pierwszym płaczu ścichła!
Czemum był wzięty na matczyne łono,
czemu do życia spowity w pieluchy,
i przecz mię pierśmi mlecznemi karmiono?
Byłbym snem moim spoczywał już, głuchy
i królom równy a wielmożom świata,
co czczość budując, skarb zbierali kruchy, -
martwemu rówien płodowi, co zlata:
byłbych już niczem, jako niezrodzeni,
co nie widzieli światła! TAM się brata
wszystko! - Niezbożni TAM od trwóg zbawieni,
TAM spoczywają, których życie trudzi,
TAM są otwarte jeńcom drzwi więzieni,
ani ciemięzcy głos ich ze snu budzi:
mały i wielki TAM społem - i pana
nie zna niewolnik, najlichszy wśród ludzi!
Przecz więc nędznemu dzienna światłość dana
a żywot, którzy są w serca żałobie,
którzy chcą śmierci - (zasię ta, czekana,
przyść się nie kwapi, choć jej w każdej dobie
z pragnieniem dusze wzywają!), a jeśli
grób wreszcie najdą, tak się cieszą w grobie,
jak gdyby kopiąc, wielki skarb naleźli - ?
albo-li którzy błądzą pośród cienia,
gdy się zawziąwszy Pan na nie rozeźli?
Wzdycham przed jadłem, które mi się zmienia
w piołun; me jęki tak spływają z serca,
jako wezbrane powodzie strumienia,
bo strach, któregom się lękał, przewierca
pierś mą, bo przyszła na mnie boleść sroga!
Azać krzyw Panu byłem lub bluźniercą?
azam się sądom nie poddawał Boga?
Spokojne miałem i czyste sumienie,
dróg prawdy zasię strzegła moja noga -
a oto przyszło na mnie uciśnienie!
II.
R. VII. w. 1 - 21.
Żywot człowieka na ziemi jest bojem
i są dni jego, jako dni najemne:
jako niewolnik, przyciśniony znojem
łaknie ochłody, jak najemnik, ziemne
prace pełniący, wzdycha do wieczora...
Tak jam miesiące trudów miał daremne
i gorzkie noce. Gdy snu przyszła pora,
mówiłem: Zasnę - a kiedyż wstać muszę,
bym znów boleścią napełnion, jak wczora,
wyglądał mroku? Otom na katusze
wydań, zgnilizną ciało me próchnieje,
skóra ma zeschła, własnym tchem się duszę!
A nie tak wartko czółno tkacz przedzieje,
jako dni moje minęły, o Panie!
do cna strawiona zgoła bez nadzieje!
Pomnij, że żywot mój jest wiatru wianie,
i gdy się oko me zamknie w rozpaczy,
już się na dobro otwartem nie stanie!
Minę - a wtedy snadź mię nie obaczy
i nie wynajdzie źrenica niczyja,
ni Twoja nawet, choć mię szukać raczy!
Jako niszczeje obłok i przemija,
tak który zstąpi w dół, na śmierci wędę
złowion, nie weźmie pielgrzymiego kija,
aby powrócić zaś na swoją grzędę,
ni znów go miejsce jego uzna kiedy!
Przetoż nie wzbronię ustom mym, lecz będę
krzyczeć z otchłani mojej gorzkiej biedy:
Zalim ja morze, abo smok, żeś ciemnię
strażą mi stawił? Chociaż rzekę tedy:
Łoże odejmie boleść mą odemnie
i znajdę ulgę w ciszy mej komory,
ze smutnem sercem swem mówiąc tajemnie:
Ty we snach jeszcze ześlesz na mnie zmory
i strzęsiesz strachem, schłostasz widzeń biczem -
aż śmierci łaknie duch mój, umrzeć skory...
Żyć już nie pragnę - odstąp mię! Wszak niczem
są Ci dni moje - marność, ból a męka!
Cóż Ci jest człowiek, że przed swem obliczem
w równi go stawiasz, iż go chuć Twa nęka?
Oto zarychła przychodzisz ku niemu -
i wnet zacięży nad nim Twoja ręka!
Przecz nie ostawisz mię w pokoju? czemu
nie pofolgujesz, bym choć przełknął ślinę?
Jeżelim zgrzeszył - i cóż mnie nędznemu
czynić wbrew Tobie, stróżu ludzi? Ginę,
lecz czemuś sprawił, żem Ci sprzeczny, Boże,
czemuś, jak brzemię, zwalił na mnie winę?
Zali Twa wszechmoc grzechu zmyć nie może,
ani uczynić, abym nie trwał w błędzie?
Oto się w prochu jeszcze dziś położę, -
wspomnisz mię jutro, lecz mnie już nie będzie!...
III.
R. IX. w. 1 - 35.
Zaś Ijob mówił: Mam to za prawdziwą,
iż przeciw Bogu nikt nie zdzierży prawa!
Kto się z Nim spierać zechce - jako żywo!
iż na przepadłe z góry rzecz swą dawa,
na tysiąc zdolny ledwie odrzec jedno!
Mądry i silny On ci jest! - napawa
strachem swych wrogów, iż zamilkłszy, bledną, -
On, co wynosi swą potęgą góry
i nim spostrzegą, strąca znów w bezedno
w zapalczywości swojej strasznej, - który
ziemię uderza, wstrząsa jej kolumny
i lądy z miejsca przesuwa, jak chmury,
śle grom, gdzie zechce, puszcza wicher szumny
i przykazuje słońcu - a nie wschodzi,
gwiazd pod swą pieczęć rój zamyka tłumny,
nieba rozciąga sam i po powodzi
morskich bałwanów z burzą się przechadza,
zasię niebieskich znaków siła rodzi:
Wozu siedmiogwiazd na stropie osadza,
Kosy i Baby i Zwierzyniec słońca!
Nieogarnione rzeczy Jego władza
czyni a wielkie, i dziwy bez końca,
których nie ujmiesz liczby ni przyczyny,
choć w ślad dzieł Jego wyślesz myśl za gońca!
Jeżeli przyjdzie do mnie tej godziny:
ja Go nie uźrzę, - odejdzie, a przecie
wiedzieć nie będę. Jeśli z chmur wyżyny
zechce zapytać z nagła, - gdzież na świecie,
kto Mu odpowie, albo się poważy
rzec: Przecz tak czynisz? On jest Bóg! - a zmiecie
wichr Jego gniewu, skoro się rozżarzy,
w pył najdumniejszych władnych panów ziemi!
Aza ja jestem z równych Mu mocarzy,
bym odpowiadać mogł Mu słowy memi?
I chociaż słuszność po mej stronie będzie,
to przemoc Jego język mój oniemi -
i miast się spierać, prosić muszę Sędzię!
Zaprawdę! jeśli mnie nawet wysłucha,
nie wierzę, iżby słyszał me orędzie!
bo oto zetrze mnie jak zawierucha,
rozmnoży rany moje bez powodu
ni odpocznienia dopuści dla ducha,
owszem gorzkością napełni, gdy z głodu
jak zwierz wyć będę! Komu siła płaci:
On namocniejszy! - kto szuka dowodu
prawości sądu: któryż z moich braci
śmie przeciw Stwórcy świadczyć za stworzeniem?
Jeśli się zechcę bronić sam: głos straci
język mój z trwogi - własnych ust milczeniem
będę potępion! - Jeśli się okaże
i tak, że z czystem tu stawam sumnieniem:
On mi dowiedzie, żem winien i skarze!
Chociam jest prawy - nie zdołam swej duszy
zbawić - i życie obmierznie jej wraże...
To jest, com mówił: Jego dłoń rozkruszy
tak niezbożniki, jak i bogobojne!
Jeżeli trzeba Mu ludzkiej katuszy -
niechaj zabije! lecz razy śląc hojne,
niech się nie śmieje z niewinnego kaźni!
Zło ziemią władnąc, wkrąg zażega wojnę:
niemasz już sądu, prawa ni bojaźni, -
a jeśli nie On, któż jest rządcą świata?
Od zawodnika dni me zbiegły raźniej
a nie widziały dobra! - jak skrzydlata
gromada łodzi, co wiozą owoce,
przeszły, jak orzeł, co za żerem wzlata...
Gdy mówię: Zmilknę, zbiorę wszystkie moce
i odmieniwszy lica, krzyk ten zdławię:
dusza ma w bólu jak zwierz się szamoce!
Pilniem strzegł czynów swych w ciągłej obawie,
iżbym nie zgrzeszył, wiedząc, ześ jest mściwy;
a jeśli w oczach Twych i tak nieprawie
żyłem, to na cóż trud ten uciążliwy?
Choćbym się obmył w wód najczystszych zdroju,
iżby me dłonie śklniły jak śnieg żywy:
przecież w plugawym unurzasz mnie gnoju,
aż się mym szatom obrzydliwy zrobię!
Bo nie człekowi w tym nierównym boju
mam dostać, ani podobnemu sobie,
któryby razem mogł być słuchan ze mną! -
i niemasz, ktoby mogł tu strony obie
karać jednako, lub dłoń swą rozjemną
między nas włożyć! Ale jeno krwawą
swą rózgę wstrzymaj i tę trwogę ciemną
zdejmij z mych oczu: niech język, obawą
związany, głos swój odzyszcze, - a dłonie
wzniósłszy, upomnę się o moje prawo! -
lecz pókim w strachu, jakoż się obronię?
IV.
R. X. w. 1 - 22.
Dusza w żywocie mym już tęskni sobie,
więc choć się zwróci skarga bezowocna
przeciw mnie, - głos dam gorzkiej swej żałobie!
I rzekę Bogu: Nim mię zgubisz do cna,
pokaż mi sąd Twój i moje przewiny!
Azać się dobrem widzi, że wszechmocna
dłoń Twa, mnie gnębiąc zgoła bez przyczyny,
- którym jest przecie Twoich rąk robota, -
wspomaga radę niecnych tej godziny?
Aza Twe oczy z cielesnego błota
i widzieć będą tak, jak widzą człecze?
Są-li dni Twoje, jako dni żywota
ludzkiego? jako czas, co wnet uciecze?
Przecz szukasz na mnie zmazy i zakały,
biedząc zawistnie kroki me kaleczę?
a chociam zawdy był o prawość dbały:
przecież nie wyrwie mnie nikt z Twych obieży!
Ręce mnie Twoje całego zdziałały:
przecz mię roztrącasz? Wspomnij, żeś - jak w dzieży
chleb - tak umiesił mnie z gliny, a zasię
obrócisz w błoto. W łonieś mnie macierzy
jak mleko doił i w wyrocznym czasie
jak ser utworzył, skórą-ś mnie i mięsem
oblókł, nawiązał kość na ścięgien pasie -
i miłosiernie tym żywota kęsem
Tyś mnie obdarzył - i Twoja opieka
dech w moich płucach trzyma, odkąd rzęsę-m
wzniósł, aż dopóki nie spadnie powieka...
Acz owo taić w sercu swojem raczysz,
wiem, iż pamiętasz, coś zdziałał dla człeka!
gdy lepak zgrzeszy, Ty wnet uźrzysz! - a czyż
ścierpisz, ażeby wolen był od zmazy?
Biada mi, jeślim winien: nie przebaczysz!
biada, jeżelim czysty! - jak te płazy,
głowy od ziemie nie wzniosę dla wzgardy,
bo i tak srogie ześlesz na mnie razy!
Jak lew potęgą niezmożoną hardy,
złapisz mnie, dziwnie dręcząc, - w rannej porze
wznowisz swe świadki przeciwko mnie, - twardy
bicz Twego gniewu plecy me rozorze, -
jak grad nawalny spadną na mnie plagi!
Czemuś mnie wywiódł z łona matki? gorze!
obych był zniszczał, marny płód i nagi,
by mnie niczyje nie widziało oko!
Byłbym, jakobych nie był: krom uwagi
z łona wprost rzucon w mogiłę głęboką...
Wnet się ta trocha dni mych skończy przecie, -
sfolguj więc nieco! - zlany ran posoką
niech choć opłaczę ból ten, co mnie gniecie,
zanim odejdę w tę krainę lutą,
z której nie wrócić mi już nigdy w świecie!
w krainę ciemną, śmierci mgłą zasnutą,
kędy jest nędzy ostateczna ścieżka,
krwawych łez człeczych dżdżem zroszona suto:
w ziemię, gdzie miasto ładu - przestrach mieszka!
V.
R. XIV. w. 1 - 22.
Człowiek z niewiasty zrodzon, czas nie długi
żywiąc, nędz wielą napełniony bywa.
Jako kwiat wschodzi i schnie, jak przez smugi
obłoków rzucon nikły cień - przepływa
i nie trwa dłużej, ponad chwilę jedną!
Aza się Tobie widzi rzecz godziwa,
abyś się wadził z istotą tak biedną
i sąd z nią czynił? Któż się ostać zdoła
czystym przed Twoją źrenicą wszechwiedną
z tych, co z nasienia nieczystego zgoła
poczęci? Jeden Ty jesteś na niebie!...
Krótko człek żywie pośród łez padoła,
liczba miesięcy jego jest u Ciebie:
Tyś mu granicę naznaczył od wieka,
której przestąpić nie lżą na tej glebie!
Tedy maluczko odstąp od człowieka,
niechaj odpocznie, nim on dzień zadnieje,
którego oto jak najemnik czeka!
Drzewo ucięte jeszcze ma nadzieję,
że się odmieni i liść wyda młody;
chociaż się korzeń jego już starzeje
i próchno porze pień: na zapach wody
- skrzepione - bujną latorośl wypuści,
jakby je z nowa sadzono w ogrody!
Lecz tak się człowiek nie odnowi: juści
gdy zemrze, strawion i dokonan będzie!
Jakoby morze wyciekło z czeluści,
jakoby rzeka, powstrzymana w pędzie,
wyschła - tak człowiek, ległszy raz, nie wróci,
póki trwa niebo! nad grobu krawędzie
głowy nie wzniesie ani się ocuci!
Ktoby mi dał to, byś w otchłani raczył
skryć mię i schować, aż przeminie chuci
Twej zapalczywość? byś mi czas naznaczył,
gdy wspomnisz o mnie? Co mniemasz, czyż może
żyć znów, kto zmarłszy, o życiu zabaczył?
Ach! przez dni wszystkie czekam tu w pokorze,
póki się z nieszczęść mych potykam mrowiem,
abyś odmienił moją twarz, o Boże!
byś mnie zawołał, który Ci odpowiem,
i dziełu rąk Twych podał znów prawicę!
Jeślim jest grzeszny przed Tobą - Tyś bowiem
zliczył me kroki i przejrzał na nice! -
odpuść! - Zamknąłeś me grzechy, jak w worze,
i w snop występkiś związał... Krzesanice
potężnych turni w piarg się kruszą, - gorze!
skała swe miejsce zmienia i upada,
ląd spływa, zmyty do znaku przez morze,
głaz co najtwardszy z czasem się rozkłada -
i tak wytracasz w człeku ostatecznie
wszelką nadzieję!... Biada, biada, biada!
maluczkoś człeka utwierdził, by wiecznie
minął: wnet w strącasz go - naczynie z gliny!
I czy-li we czci chodząc, żyć bezpiecznie
będą, czy w hańbie ginąć jego syny:
on już nie pojmie! - a wszak jego ciało,
póki żyw, cierpi, i dusza - krom winy -
boleje, póki jeno tchu jej stało!
VI.
R. XXIII. w. 1 - 17.
Azaś rzekł Ijob: Ból mię dławi srodze
i już na tyla sam nie władnę sobą,
by narzekaniom swym powściągnąć wodze!
Obych to kędy mogł się potkać z Tobą
i na stolicy Twojej dopaść Ciebie,
by na sąd stanąć z gorzką mą żałobą!
Głosu swej krzywdy w sercu nie zagrzebię;
owszem! chcę słyszeć i zrozumieć słowa,
które odrzecze mi Sędzia na niebie!
Niech się przedemną w wielkość swą nie chowa
ani straszliwą swą mocą mnie tłoczy:
po prawdzie niechaj będzie Jego mowa,
a gdy się sprawa moja tak wytoczy -
snadnie zwyciężę! - Ale cóż uczynię!
Pójdę-li na wschód - nie uźrzą Go oczy!
pójdę na zachód - w obłokach mi zginie!
jeżeli w lewo - próżno! gdy na prawo -
nie bliższy Jego będę, jako ninie!
On lepak dobrze wie mą drogę krwawą
i tak doświadczył mnie, jak złoto w żarze, -
wie, iżem ścieżki Jego strzegł z obawą
i dziś się jeszcze zboczyć z niej nie ważę,
śladem stóp Jego ostre depcąc piargi!
A choć mi tego nikto nie wykaże,
bych ważył lekce słowa Jego wargi,
lub był w pełnieniu przykazań nie ścisły
(boć On jest jeden! i próżno z Nim w targi
wchodzić: niezmienne są Jego zamysły,
a czego dusza Jego chce - to czyni!):
spełnił nademną swą woię! - i prysły
dni mego szczęścia! - A wszak-ci On w skrzyni
ma w pogotowiu plag takowych wiele!
Więc strwożon jestem, jak człek na pustyni
i bojaźń przed Nim mieszka w mojem ciele:
Bóg zdeptał serce me, zgniótł mię Wszechmocny, -
ginę dla mroku, co wokół się ściele,
i cień już zewsząd ogarnia mnie nocny...
VII.
R. XXIX. w. 1 - 25.
Ijob, podjąwszy jeszcze swoją gadkę,
przydał też, mówiąc: Kto mi dać to może?
kto ku minionym dniom mi rzuci kładkę,
abych się wrócił i był, jak w tej porze,
gdy mię Wszechmocny strzegł, nie godząc we mnie,
owszem, gdy światło mi świeciło boże
i rozpraszało przed krokiem mym ciemnie:
jakom był za dni mej młodości, gdy to
w namiotach moich mieszkał Bóg tajemnie,
a jam z Nim gadał, otoczony świtą
dziatek mych słodkich; kiedy moje stopy
w maśle brodziły i kamień mi litą
oliwę sączył!... Gdym w miejskie okopy
wchodził, na rynku ławę mi stawiano
pośrodku mężów, - zaś co młodsze chłopy
ze czcią się kryły, a starców kolano
drżąc, prostowało się przed mym widokiem, -
wielmożni milkli i wargę rumianą
cisnęli palcem, - radni, stojąc bokiem,
głos hamowali, zabywszy języka!
Szczęsnym mnie mienił, kto mię uźrzał okiem,
a czyje ucho jeno głos przenika,
sławił mię, iżem był zbawcą chudzinie,
na płacz nie głuchy, i za pomocnika
stawał sierocie, co bez pieczy ginie.
Błogosławieństwo tych, co zmarnieć mieli,
spływało na mnie, i snadź jeszcze ninie
przezemnie serce wdowy się weseli!...
Sprawiedliwością odzian, jak oponą,
chodziłem w szat mych nieskażonej bieli,
a prawy sąd mój był mi jak koroną!
Ślepemu-m okiem był, chromemu nogą,
nędzarzom - ojcem. Jeśli mi mówiono,
czegom nie wiedział: pilniem prostą drogą
zdążał ku prawdzie. Przewrotnika szczęki
kruszyłem, korzyść wydzierając mnogą
ze zębów jego. Mówiłem: przedzięki
w gnieździe swem umrę, lat żywota syty,
jak palma! Woda krzepi siew mej ręki,
żniwo me syci rosy spad obfity!
Łuk w mojej dłoni poprawiać się będzie,
wielmożność moja w nowe iść rozkwity!...
Którzy czekali na moje orędzie
lub wyrok - milcząc słuchali mej rady,
nie śmiejąc przydać do mych słów, co w pędzie
spływały na nich, jakby wodospady.
Jak dżdżu mię łakli! usta otwarzali,
jako na rosę, co mży w wieczór blady...
Chociam się ośmiał - nie byli zbyt śmiali:
blask mojej twarzy w oczach im nie śniedział!
Jeślim szedł do nich - cześć mi oddawali:
siadałem pierwszy, - a chociam tak siedział
jak król w pośrodku stojących w okrutnym
strachu, znających między nami przedział:
pocieszycielem byłem wszystkim smutnym!
VIII.
R. XXX. w. 1 - 31.
A dziś się śmieją ze mnie młodsi w leciech,
których ojcowie nie byli mi godni
paść trzód mych z psami, bo moc rąk ich przeciech
za nic nie ważył! - Od nędze niepłodni
i niedostatku, nie warci żywota
samego, zda się, - co się gryźli, głodni,
w pustkowiach, gdzie się ich brudna sromota
kryła przed słońcem, - którzy chwast spasali,
korę drzew, korzeń wyłupiony z błota
i ziarń jałowców, - a gdy łup w oddali
postrzegli, z krzykiem bieżeli ku pastwie;
którzy, jak ziemne zwierzęta, mieszkali
w łożach potoków, w jamach i na drzastwie,
za rozkosz mając, ległszy gdzie pod krzakiem,
z równymi sobie pogzić się w plugastwie, -
synowie głupich i spodlonych brakiem,
nędzni, na ziemi nie widzialni zgoła!
A dziś - sam oto w poniżeniu takiem,
stałem się dla nich jak piosnka wesoła,
abo przypowieść! Brzydzą się mną! stronią
zdala, nie wstydząc się oplwać mi czoła
w przechodzie! - Bowiem Pańską jam jest dłonią
trapion: otworzył sajdak swój, wędzidła
włożył w mą gębę... Z wschodu na mnie gonią,
wstawszy, me nędze, i jakoby w sidła
jestem wplątany, - podbito mi nogi:
ćma nieprzyjaciół ciśnie mnie obrzydła!...
Którzy kopali rowy w poprzek drogi,
zasadzki na mnie czyniąc, zwyciężyli,
a nikt mi nie dał pomocy! I wrogi
jakby przebiwszy mur, tak w jednej chwili
napadli na mnie, - wraz, jak przez wierzeje
rozwarte, na mą nędzę się rzucili!
W niwecz obrócon jestem, krom nadzieje:
jak wiatr minęło moje pożądanie,
jak obłok, który od słońca niszczeje,
tak zdrowie moje Ty strawiłeś, Panie!
I dzisiaj we mnie samym więdnie dusza,
upadłszy w nędzy ostatniej otchłanie...
W nocy ból wierci kość mą i rozkrusza;
nie śpi czerw zasię, który żre me ciało,
lecz mnóstwem kazi mą odzież i zdusza
mnie, jakby ostra włosiennica. Małą
garsteczką błota jestem i popiołu,
perzyną, którą wianie burz rozwiało...
Choć oto wołam do Ciebie z padołu,
Ty mię nie słuchasz! choć staję na przodzie,
nie zważasz, z głazem ceniąc mnie pospołu!
Okrutnym dla mnie się stałeś! w niezgodzie
poczynasz ze mną i straszliwe brzemię
Twej ciężkiej ręki zgniata mnie i bodzie!
Owoś mię podniósł i znagła o ziemię
rzucił, jak wicher niewstrzymanej mocy.
Wiem, iż mię podasz śmierci, gdzie ma plemię
żywych pośledni dom w wieczystej nocy, -
a kto dłoń zbawczą ściągnie do kostnice?
kto potępionym będzie ku pomocy?...
Nędzy-m się niegdyś użalał, prawicę
podając onym, co ginęli marnie:
światła-m wyglądał - a mrok ćmi me lice,
czekałem dobra - zło się ku mnie garnie!
Wrą me jelita, jakgdybym miał żagła
we wnętrzu; srogie trapią mnie męczarnie:
oto twarz moja zeschnięta i smagła,
choć na nią słońce nie świeciło latem!
i jęczę wobec pospólstwa, gdy nagła
boleść mnie dojmie... Wężów jestem bratem
i druhem strusiów: skóra ze mnie spada
i kość schnie w ciągłem upaleniu, - zatem
płacz mi jest harfą, fletnią - jęk i biada!
IX.
R. XXXI. w. 1 - 40.
Układ zrobiłem był z oczami memi,
iż nie popatrzą nawet na dziewicę;
a cóż w nagrodę Bóg mi dał na ziemi?
jakim się działem z wysoka poszczycę?
Aza nie słuszniej ona dola sroga
winna paść mrokiem na zbrodniarza lice,
alibo, który zapiera się Boga?
Czyż On nie widzi moich dróg? nie liczy
kroków mych wszystkich? Jeśli moja noga,
marnoście goniąc, szła na szlak zwodniczy,
albo kwapiła się kiedy ku zdradzie
i dóbr bliźniego nieprawej zdobyczy:
na sprawiedliwej niech mnie wadze kładzie
On - a wnet pozna, czym poczynał krzywo!
Jeślim z dróg Pańskich zszedł i z prawem w zwadzie
za okiem żądzę serca słał łapczywą,
jeśli do ręku mych przylgnęła zmaza:
niech z siewu mego inszy zbiera żniwo,
ród mój niech do cna wybije zaraza!
Jeśli niewiasta przezemnie zwiedziona,
jeślim u druha drzwi stał z myślą płaza:
niech cudzą dziewką będzie moja żona,
niech jej wstyd nagi obcym ludziom służy!
(Grzech to największy, rdza niewywabiona,
ogień pożerczy i zgubny, co burzy
pokój i człeka strawią, gdy rozpłonie...)
Azam się wzbraniał, gdy ze sług mych którzy
chcieli się sądzić ze mną? (Gdzież się schronię,
kiedy Bóg wstanie na sąd? co odpowiem,
gdy pocznie pytać? On w matczynem łonie
zdziałał nas obu - zarówno, i zdrowiem
opatrzył obu!) Azalim ubogie
z niczem odpędzał? lub nieszczęściem wdowiem
gardząc, okazał kiedy serce srogie?
czylim sam jadał, a nie jadł sierota
wespół z mej misy?... (Miłosierdzie drogie
było mi zawdy i z matki żywota
wyniosłem litość!) - Jeżeli wzgardziły
oczy me nędznym, iż ginie u płota,
jeśli mi owszem nie błogosławiły
boki nagiego, że je grzało snadnie
runo mych owiec, jeślim użył siły
przeciw słabszemu: niechaj mi odpadnie
ramię od stawu i niechaj zgruchoce
kość mej prawicy Pan, co w górze władnie!
(Zawdy mnie boskie przerażały moce,
jak wały wzdęte!) Jeśli rzekłem złotu:
tyś siła moja! - lub srebrnej opoce:
tyś me ufanie! - pyszny, żem bez potu
nalazł tak wiela, w dostatków użyciu
zbyt zakochany, - jeślim, gdy z namiotu
nieb wyszło słońce, własną dłoń w ukryciu
na znak czci usty całował grzesznemi
(co grzech jest wielki, zgoła nie ku zmyciu,
zaparcie przeciw Bogu nieb i ziemi!),
jeślim się cieszył, gdy człek upadł słaby,
lub kiedy wróg mój uskarżał się: źle mi! -
(ust nie wydałem ku grzeszeniu, aby
klnąc snadź, nie zwiodły na mnie klątwy nieba),
jeśli wzdychały kiedy moje raby:
obyśmy mogli nie jeść jego chleba! -
jeżeli owszem nie stała otworem
przechodniom moja przydrożna koleba;
jeślim nieprawość skrywał cnot pozorem,
chowając w sercu złość, jak wyrzut trądu,
jeślim z głupiego nie walczył uporem,
albo strachając się pospólstwa sądu,
nie chciałem pełnić swojej powinności -
(o! gdzież mój słuchacz? śród jakiego lądu
znajdę, kto słowa me na wysokości
powtórzy Panu? kto wypisze księgi
O mojej nędzy, abym je w żałości
czytał i na skroń włożywszy ich wstęgi,
stanął przed Panem, bólem uwieńczony,
by poznał żertwę swojej wszechpotęgi!) -
jeśli wołają przeciw mnie zagony,
I płaczą moje ugory a ściernie,
iżem nieprawie pożywał z nich plony
a trapił duszę oraczów nadmiernie:
miasto pszenicy niech rola jałowa
oset mi rodzi, miast jęczmienia - ciernie!...
- Tutaj się kończą Ijobowe słowa.
X.
R. XXXVIII. w. 1 - 38.
Odpowiadając Ijobowi z tuczy,
Pan rzekł: Kto wikle nieroztropną mową
Moje wyroki? Niech ten, co Mię uczy,
jako mam czynić, jak mąż wstanie: owo
pytać go będę - niech Mi odpowiada!
Gdzieś był, gdym ziemię utwierdzał, posową
niebios nakrywszy? - mów, gdyć łacna rada!
Wiesz-li, kto miarę jej stanowił? sznury
nad nią rozciągał? w czem tkwi jej posada?
i kto węgielny głaz kładł pod jej góry -
kiedy chwaliły Mnie gwiazdy zaranne
i bożych synów śpiewały Mi chóry?...
Kto morze zamknął wrotami otchłanne,
gdy się zrywało, jakoby z żywota
wychodząc? Jako w płaszcz Jam w nieustanne
mgły je przyodział - i jak macierz mota
dziecię w pieluchy, spowiłem je mrokiem;
tamę-m mu stawił i założył wrota
i rzekł: aż póty pójdziesz! - ani krokiem
dalej i tutaj rozbijesz nadęte
wały swe!... Aza - żyw już - swym wyrokiem
tyś świt rozniecił i drogi wytknięte
ukazał zorzy? Tyś ujął kończyny
ziemie i wstrząsnął, by strącić przeklęte?
(Owo są dla Mnie, jako pieczęć z gliny,
jak szata, którą się zrzuca dla plamy!
Sćmię oczy grzeszne! ramię pełne winy
zgruchocę!) - Wszedłżeś w morza toń? w wód jamy?
po dnie przepaści izali wiesz drogę?
Czyć otworzone były śmierci bramy?
w progu ciemności azaś stawiał nogę?
Znasz-li szerokość ziemi? Powiedz śmiele,
jeśli wiesz wszystko! Skąd światła pożogę
wywiodłem? kędy mrok się wieczny ściele?
Znasz ich granice? wiesz, którędy chodzić
do ich siedziby przez nieba topiele?
Aza wiedziałeś, że się masz narodzić
w on czas? dni twoich liczbę znasz? Czy może
wszedłeś do skarbca śniegu? będziesz brodzić
w zapasach gradu, który w wieków porze
Jam nagotował na dzień Mego gniewu,
na bój, gdy wrogi zetrę i ukorzę?
Którędy światło wchodzi? gdzie powiewu
wichrów początek? kto dał nawałnicy
bieg i z czyjego powstał deszcz zasiewu?
Posłucha grzmiący grom twojej prawicy?
- by szła ulewa na skalne pustynie,
gdzie się strusiowie jeno gnieżdżą dzicy,
by dała wilgoć piaskowi i glinie
i trawę z ziemi wywiodła zieloną?
Kto jest dżdżu ojcem? kto zrodził w godzinie
rannej niebieską rosę? czyje łono
wydało lody? kto szron spłodził siwy?
ściął w kamień wody, kiedy mrozy wioną,
i wierzch przepaści zamościł? Na niwy
niebios rozsiane gwiazdy zbierzesz razem?
abo rozwiedziesz Wozu krąg łyskliwy?
Za twoim wstanie jutrznia z mórz rozkazem?
ty rydwan słońca powiedziesz przez stropy?
twój palec będzie niebu drogowskazem?
Czy da ci obłok grzmot swój? lub potopy
wód cię okryją? czy rozpuścisz węże
swej błyskawicy, która pod twe stopy,
obiegłszy ziemię, wróci i ulęże,
mówiąc: Owom ja! - ? Kto w zdarzeń pomroce
mądrość swą zawarł? czyja myśl jej sięże?...
Kto przeciw chmurom postawi swe moce,
kto zamknąć zdoła ich rozwarte żyły,
kiedy wichrowe skrzydło załopoce
i z pyłu ziemi sklepiają się bryły?
XI.
R. XXXVIII. w. 39-41. R. XXXIX. w. 1-32.
Dasz-że ty lwicy łup, by miały padło
na karm jej głodne w jaskiniach szczenięta,
kędy się czają? - Kto gotuje jadło
krukowi, kiedy wołają pisklęta
jego do Boga, trzepocąc się z głodu
i prosząc żeru? - kto o nich pamięta?
Powiedz! izali wiesz ty czas porodu
kozic na skałach, albo dzień, gdy skore
łanie w żywocie czują drgnienie płodu?
Czyś ty rozliczył ich miesiące? porę
wydania młodych tyś naznaczył? Oto
kurczą się trzewia ich i łono gore,
a one z rykiem płód swój żywy miotą.
Cielęta rychło rzucą matek wymię
i pójdą paść się gdzieś na halę złotą
i nie powrócą... Powiedz, w czyje imię
wolność nadana jest osłu, co światem
chadza swobodny? Ja mu dałem w zimie
bór za domostwo, a step wonny latem! -
W pole ucieka, gardzi zgrają miasta
i poganiacza wołaniem a batem! -
po górach szuka paszy, - gdzie wyrasta
trawa dla niego, wnet znajdzie! Czy może
- mów! - uzna w tobie nosorożec własta?
u żłobu twego stanie? po ugorze
na lejcu twoim pójdzie, by zagony
w skiby ci łamał? Zawrzesz go w oborze?
włożysz nań jarzmo? zaprzężesz do brony?
zaufasz wielkiej sile jego, w wierze,
iż ci siew wróci i zgromadzi plony?
Oto podobne pelikana pierze
piórom strusiowym, który jajca składa
w ziemi i idzie na pustyń bezbrzeże...
Czy ty zagrzejesz je w piasku? twa rada
chronić je będzie od przechodnia nogi,
by ich nie starła? od zwierza i gada? -
Struś dla swych dzieci twardy jest i srogi,
jakby nie jego były: zapomina,
że mogą zmarnieć, - nie zawraca z drogi...
Bóg mu rozumu nie dał (to przyczyna!),
lecz sam ma w pieczy za to dzieci ptaka,
aby, gdy przyjdzie nań wzlotu godzina,
bez troski skrzydła mogł rozpiąć, z rumaka
i z jedźca jego szydząc. Dasz ty siły
koniowi, aby nosił w bój wojaka?
napełnisz rżeniem gardła jego żyły?
Spłoszysz go może, jako ćmę szarańczy?
Oto strach wszelki nozdrzom jego miły;
parska, kopytem bije ziemię, tańczy -
siłą się cieszy i radośnie bieży
w bój! Nie zna trwogi; choć miecz bije nań, czy
grot - nie ucieka! Sród błysków puklerzy,
gdy sajdak chrzęści i dzwonią oszczepy,
on rży i pała, okiem przestrzeń mierzy:
nie dba, choć kotłów miedne grzmią czerepy!
Owszem! gdy surmy huczące posłyszy,
mówi: wah! - , zdala wietrzy bój, jak ślepy
gna, gdzie hetmanów krzyk i szczęk berdyszy! -
Izali twoją mądrością jastrzębie
skrzydło porasta? Na twój znak z zaciszy
puszcz wzleci orzeł - i na turnic zrębie
gniazdo zbuduje? Na skałach przebywa
i nad przepastne jarów krąży głębie,
a zdala widzi jego przenikliwa
źrenica zdobycz! Jeśli co ubije,
wnet kracząc, dziatwę swą głodną przyzywa,
która krew liże i ze ścierwa tyje...
- I rzekł Pan: Komu miła z Bogiem zwada,
myślisz, że łacno pokoju zażyje?
Kto wyzwał Boga, niech Mu odpowiada!
XII.
R. XXXIX. w. 33 - 35. R. XL. w. 1 - 9.
Panu zaś odparł Ijob: - Gorze! gorze!
lekcem się z Tobą porwał walczyć słowy, -
cóż Ci odpowiem? Na ustach położę
dłoń, abych milczał. Jednom rzekł - i mowy
mojej nie cofnę, - nad to nie poruczy
serce nic ustom, ni spór wzniecę nowy... -
A Pan zaś odrzekł Ijobowi z tuczy:
- Jak mąż niech wstanie, kto wszczął ze Mną boje:
będę go pytał - a niech mnie pouczy!
Zali obrócisz w niwecz sądy Moje
i Mnie potępisz, abyś ty z swym losem
wydał się czystym? Aza ramię twoje
jest jak prawica Boga? albo głosem
zagrzmisz podobnym? Oblecz-że się chwałą,
wynieś się wzgórę i zniszcz władnym ciosem
potężnej dłoni tych, co są zakałą
ziemi; gniew na nich wylej zapalczywy,
aby przed tobą harde serce drżało!
Weźrzy na pyszne i jako Bóg żywy
poniż; stań pośród grzeszników czeredy
i w proch je zetrzyj, ogniem zniszcz ich niwy -
niezbożne wyzuj z ich ojczystej schedy, -
spraw, niech im w oczach tarcza słońca jasna
śćmi się na węgiel: a Ja-ć przyznam wtedy,
iż cię prawica może zbawić własna! -
Z kaznodziejskiej księgi
Salomona.
I.
R. I. w. 1 - 18.
Ja, kaznodzieja, ja, syn Dawidowy,
ja, mędrzec Pański, władca Izraela,
szukałem prawdy i poznałem wiela -
a oto księgę piszę temi słowy:
Marność jest wszystko, marność nad marności,
i nic człek nad to nie ma z swojej pracy;
dzieła rąk jego roztoczą robacy,
a koniec wszystkich rzeczy jest w nicości!
Człowiek się rodzi, wzrasta, żyje, kona;
w miejsce wymarłych nowe wstają ludy
na nowe prace, boleści i trudy - ,
giną - a ziemia stoi niewzruszona!
Nad ziemią wstaje jasna tarcza słońca,
wznosi się, świeci - i na zachód dąży,
gaśnie, znów wschodzi i po niebie krąży,
drogą tą samą - i tak wciąż, bez końca.
Wszystkie strumienie uchodzą do morza,
a morze nigdy nie wykracza z brzegu!
wody wracają, w wieczno-krężnym biegu
płyną bez zmiany przez tesame łóża.
Wiatr na południe z północy przelata,
i znów na północ skrzydła swe przeważa;
wszystko przemija i znów się powtarza, -
a trudno nazwać wszystkie zmiany świata!
Oko wciąż patrzy i obrazy łowi,
lecz nie nasyca się nigdy widzeniem,
ani się ucho napełnia słyszeniem:
głos przez nie leci podobny wiatrowi!
A wszakże wszystko, co było, znów wraca,
i co się stało, znowu dziać się będzie;
i tak bez końca pasmo dni się przędzie,
ze starych nowe... Czem-że ludzka praca?
Kędy jest, ktoby dzieło życia swego
mogł nazwać nowem? Wszystko, co się dzieje,
znały minionych już wieków koleje -
i nic pod słońcem tem niemasz nowego!
A pierwszych rzeczy pamięć już u ludzi
zgasła - i dawnych słów przebrzmiały dźwięki, -
a któż przypomni dzieła naszej ręki,
kiedy pierś naszą w grobie śmierć ostudzi?...
Przetoż ja, mędrzec, władca Jeruzalem,
ja, kaznodzieja i król Izraela,
widząc to wszystko, lat strawiłem wiela
na myślach łzami zaprawnych i żalem.
I rozmyśliłem w sercu mojem badać
i dowiadywać się o wszystkiem mądrze.
zarodka prawdy w każdej rzeczy jądrze
szukać - a co bym nalazł, w księgi składać.
A tę najgorszą dla tej ziemi syna
Bóg dał zabawkę, aby się nią bawił -
by na szukaniu mądrości czas trawił,
a poznał wkońcu: wszystko proch i glina!
I wszystko marność, marność nad marności,
i wszystko próżne utrapienie ducha;
głupi rad mędrca nie łacno posłucha,
ni się przewrotny odwieść da od złości.
Myślałem: Oto-m wielki na tej ziemi,
a mądrość moja w Izraelu sławna, -
ni jej dorówna jaka wiedza dawna,
ni się powtórzy między potomnemi!
Poznałem rzeczy, które są pod słońcem,
poznałem mądrość, głupstwo, cnotę, błędy, -
a oto przyznam, iż marność jest wszędy,
marność i boleść wszystkich rzeczy końcem!
I to wam głos mój na wsze czasy wieści,
że utrapieniem jest rozumu pycha,
a gorycz na dnie mądrości kielicha:
kto wiedzę mnoży, przyczynia boleści!
II.
R. II. w. 1 - 26.
Więc rzekłem sercu: ciesz się serce moje!
zażywaj dobra i zaznaj rozkoszy,
niech myśl posępną brzęk puharów płoszy
i pląsające mych miłośnic roje!
Ale poznałem, że i to jest marność,
śmiech mi szyderstwem wydał się i grzechem,
a więc rozkoszą wzgardziłem i śmiechem -
i znowu myśli me pokryła czarność...
Rzekłem rozkoszy: co mię zwodzisz darmo?
jałowa jesteś, niesyta i pusta! -
i powściągnąłem od wina me usta,
a łzy znów były mą codzienną karmą!
Znowu pytałem: kędy mądrość mieszka?
i czem się różni rozum od głupoty?
i jakim czynom nadać miano cnoty?
i jaka wiedzie, gdzie, do szczęścia ścieżka?
Czyż skarby moje i moja potęga
zadowolenia dla serca nie dadzą?
Toż mocny jestem i pod swoją władzą
mam lud i złoto z krańców widnokręga!
Począłem tedy gromadzić dostatki,
rozwielmożniłem wszystkie dzieła moje;
stawiałem domy, a złote podwoje
dałem i z cedru strop zdziałałem gładki.
Wokół rozkoszne sadziłem ogrody;
winnice moje umaiły wzgórza,
a woda cystern rosi ich podnóża,
a do cysterny setne ciągną trzody.
A w domu moim wezgłowia z purpury,
a stu lutnistów w struny cytar dźwięczy,
a sto służebnic przy mem łóżu klęczy -
wszystkich ziem świata najpiękniejsze córy.
Okręty moje, jak stado żórawi,
ciągną ze złotem przez morskie głębiny,
a dziesięć krain zsyła mi daniny,
a dziesięć ludów mądrość moją sławi!
I nie broniłem oczom mym wesela,
anim postawił sercu jakiej miedzy -
a tom za dział swój miał, z bogactw i wiedzy
sławny po ziemi, ja, król Izraela!
Lecz kiedym pojrzał królewskiem obliczem
na bogactw moich niezliczone krocie,
na dzieła w trudzie stawiane i pocie:
poznałem - wszystko marnością i niczem!
Wszystko przemija pod słońcem, jak mara,
i nie trwa wiecznie nic, co zdziałał człowiek, -
więc poco trudem spędza sen z swych powiek,
na co buduje i o co się stara?...
Próżność człowieczych zabiegów poznawszy,
poszedłem światła szukać i rozumu,
patrzeć, czem mędrzec od szaleńców tłumu
różny, i w czem jest żywot nań łaskawszy?
I zobaczyłem mędrca i głupiego -
i wiem: jak różna od nocy jaśń dzienna,
tak od głupoty mądrość jest odmienna;
wszelakoż jeden koniec jest wszystkiego!
I rzekłem w sercu: jeśli będzie jedna
śmierć dla głupiego i mędrca pospołem,
obaj są równo prochem i popiołem,
i nic mi mądrość na ziemi nie zjedna!
Wszystkich się ludzi w proch obrócą szczątki,
wszystkich zarówno skryje zapomnienie;
ani ich wspomni przyszłe pokolenie,
ani zostaną w czasie ich pamiątki...
Więc chociam lata, szukając mądrości,
strawił, nic nie mam, - pociłem się próżno,
a śmierć mi jedna nie zostanie dłużną;
więc i to marność, jak inne marności!
Przeto obmierzły mi już dni żywota,
gdyż wszystko złem jest i wszystko boleścią,
a utrapienie ducha - całą treścią
rzeczy pod słońcem, i wieczna zgryzota!
Oto mi wstrętne trudów mych zdobycze;
jąłem się brzydzić dziełem mojej ręki,
i od prac moich, owoców mej męki,
z pogardą smutne-m odwrócił oblicze.
I odmówiło serce moje trudu,
i odmówiła ręka ma pracować,
bo nie wiem komu mam te skarby chować.
na jakie czasy, dla jakiego ludu?
Mam-ci dziedzica zostawić po sobie,
o którym nie wiem, żali nie roztrwoni
dobytków moich i pracy mych dłoni,
którą zdziałałem w mego życia dobie?
A któż mi marność gdzie większą wymyśli!
człowiek przez wszystkie dni swego żywota
pracuje, składa, dręczy się, kłopota,
by trwonić mieli co dziedzice przyszli!
I to nieszczęście! na cóż mi ta praca,
co mi ze złota, wiedzy i zasobu, -
wszak-ci nie wezmę z sobą nic do grobu,
gdy śmierć zawita, co wszystko wywraca!
I gdzież pod słońcem pożytek człowieka?
pełne dni jego boleści i znoju,
ani śpiąc w nocy zaznaje pokoju,
ni wie, pracując, co go jutro czeka.
Zali nie lepiej jeść i pić bez troski,
zali nie lepiej wypróżniać puhary
na łonie dziewic, przy dźwiękach cytary,
w pląsach i śmiechu?... A to-ć jest dar boski!
Dał Bóg wesele dobrym, jako żywo,
dał szkarłat, bisior i jadło i trunek. -
a głupcom jeno dał ból i frasunek,
aby z ich trudów mądry zbierał żniwo...
Wszystkiego w bród ma ten, co Boga słucha;
Lecz i to marność a strapienie ducha...
III.
R. III. w. 1 - 22.
Wszystkiemu czas jest pod słońcem i pora,
wszystko na świecie krąży bez ustanku
i wszystko mija! Jest-ci czas poranku,
i czas południa jest, i czas wieczora.
Jest czas początku i czas końca rzeczy,
jest czas zasiewu - i jest czas zbierania,
czas śmiechu, pląsów jest - i czas płakania:
a cóż ma nad to z prac swych syn człowieczy?
Wszystko ma drogi niewzruszone, wieczne,
a człek nie zdoła zmienić ich porządku:
to jest i będzie, co było z początku -
a co Bóg zechce, wszystko jest konieczne!
A wszystko dobrem wyszło z ręki bożej,
lecz niedostępne dla tej ziemi syna
ścieżki poznania, bo on proch i glina,
i źle mu było i jest mu wciąż gorzej.
Darmo by myślą wzlecieć chciał do nieba
i darmo poznać odwieczne wyroki:
dziedzictwem jego znikomość i mroki,
i zawsze boleć mu i tęsknić trzeba.
Niechaj się zatem nie zrywa do lotu,
niech nic nie szuka, bo nic nie odkryje,
niech się weseli jedno, je a pije,
bo-ć to jest jego, kromia łez i potu! -
Gdym podniósł oczy, obaczyłem wszędzie
na miejscu sądu niezbożność i zdradę,
w miejscu prawości - podłość i szkaradę;
wszelakoż wszystkim rzeczom koniec będzie.
Dla wszystkich przyjdzie czas sądu i śmierci,
człek sprawiedliwy jako i niezbożny
pomrą zarówno w dzień on wszystkim trwożny,
i czerw ich kości spróchniałe przewierci.
A Bóg dopuścił marność na tę ziemię
i zdeptał synów Adamowych pychę,
aby poznali, jak ich życie liche
i że bydlętom równe ludzkie plemię!
Bo cóż ma więcej człowiek nad bydlęta?
równy obojga stan jest i skończenie,
i życie równe, równy los i tchnienie,
nieświadomości wiecznej równe pęta!
Wszystko jest marność! - i wszelakie ciało,
człowiek i bydlę, drogami jednemi
na jedno miejsce muszą iść - do ziemi:
w proch się obraca, co z prochu powstało!
A któż mi powie, żali ma co więcej
syn Adamowy - i gdy śmierć rozkrusza
ciało, wstępuje-ż w górę jego dusza,
a w dole miejsce jest duszy bydlęcej?
Doczesne wszystko, i wszystko jest marne,
rozkosz nie syci, praca próżno trudzi,
a nieświadomość klątwą wszystkich ludzi -
bo któż odgadnie, czem jutro ciężarne?
A więc dzisiejszy dzień trzeba pochwycić,
zapomnieć wczora, nie myśleć o jutrze;
wszak z każdą chwilą nasze życie krótsze
pocóż je myślą truć i łzami sycić?...
IV.
R. IV. w. 1 - 3.
Uźrzałem pychę, zbrodnie i potwarze,
łzy uciśnionych mrących bez pomocy,
i żądnych światła - pogrążonych w nocy,
i splugawione widziałem ołtarze.
A żaden nie wstał cierpiącym obrońca,
ani kto pomścił zhańbione świątynie;
żyje bezbożny, sprawiedliwy ginie -
a wszystkim równo świeci tarcza słońca!
Więc sprawiedliwość pustem słowem jedno,
a łez rozlanych w górze nikt nie liczy!
łańcuchem cierpień ten żywot pątniczy,
a tam przed nami - ciemności bezedno!
Przeto - iż boleść syna ziemi chlebem -
więcej umarłe, niźli żywe chwalę,
a najszczęśliwszy - niezrodzony wcale,
co jeszcze złego nie widział pod niebem!
V.
R. V. w. 14-19., R. VI. w. 1 - 11.
Jako człek nagi wyszedł z matki łona,
tak w grób się wróci, nic nie biorąc z sobą.
Na wiatr pracował; wielką to żałobą:
ubogi zrodził się, ubogi skona!
Na cóż się tedy trudzi a kłopota
w znoju a smutku, w srogiem uciśnieniu:
jeżeli umrze - i coż mu po mieniu?
Lepiej swą pracę strawić za żywota!
Niech je a pije, używa bez troski,
niechaj sam zbiera trudów swych owoce:
dał Bóg dobytek, da też snadnie moce,
by zeń korzystać. Dar to iście boski.
Strachem jest w rzeczy śmierć, żałosnym końcem,
który nikogo minąć nie omieszka;
niechże do niego kwietna wiedzie ścieżka,
bo dni nie wrócą, przeżyte pod słońcem!
A to nagoraza nędza, słyszcie ludzie!
gdy kto gromadzi dostatki w stodole,
a Bóg korzystać z nich mu nie da wole:
obcy człek pożre, co on zebrał w trudzie!
Choćby kto synów dzielnych setkę spłodził,
chociażby mnogie liczył wieku lata,
zasię nie użył na tym świecie świata:
powiadam - lepiej, by się był nie rodził!
Próżno żył bowiem! Śmierć go zmoże chrobra;
w ciemność zapadnie i w otchłani zginie,
a imię jego bez pamiątki minie:
nie widział słońca, nie znał zła ni dobra!
Choćby żył tysiąc lat - a w gorzkiej doli:
zaliż nie pójdzie tak samo do ziemie?
Każdemu pracy Bóg naznaczył brzemię,
lecz tem się ludzki duch nie zadowoli!
Nie ma nic mędrzec w życiu nad głupiego,
a cóż się nędzarz na świecie panoszy?
Lepiej zażywać znanych tu rozkoszy,
niż się spodziewać... nie wiadomo czego!
Lecz i to marność a strapienie ducha!
Choćby kto sławą wyniósł się do nieba:
człowiek jest tylko! - i umrzeć mu trzeba,
a mocniejszego bez pochyby słucha!
Marna pociecha przemawiać do tłumu!
Łatwą jest rzeczą gadanina pusta:
wiele słów próżnych miecą ludzkie usta:
lecz trudno bodaj o szczyptę rozumu!
VI.
R. VIII. w. 17. R. IX. w. 1 - 12.
Toć wiem, że ziemscy nie pojmą synowie,
dla jakich przyczyn Bóg stanowić raczy
rzeczy pod słońcem tak, a nie inaczej:
im więcej bada człek, tem mniej się dowie!
Choćby się chełpił kto takim rozumem,
iż wszystko pojął i zna boską wolę,
którą się snuje los na tym padole:
doprawdy kłamie przed sobą, lub tłumem!
Są sprawiedliwi zaiste i czyści;
zasię ich czyny wszystkie w bożych ręku,
lecz próżno badać im w wieczystym Ięku:
miłości godni są, czy nienawiści?!
Wszystko, co przyjść ma, niepewne jest bardzo;
jedne przypadki w wszystkich równo godzą:
w tych, co są czyści, w tych, co w kale brodzą,
którzy czczą Boga, którzy Bogiem gardzą!
Jednoć zaprawdę, czy człek sprawiedliwy,
czy też w bezwstydnej nieprawości żyje,
strzeże się krzywdy, czy po dobro czyje
wyciąga rękę... A Bóg przecie żywy! -
A toć nagorsza z wydarzeń pod słońcem,
że się zarówno wszystkim ludziom stawa -
i przetoż serce gorzki żal napawa,
bo wieczna nicość wszystkiego jest końcem!
Nie żyje wiecznie nikt! a człek pragnący,
aby żył, nawet łudzić się nie może,
iż ujdzie śmierci, a przecież, o Boże!
od lwa zdechłego lepszy pies żyjący!...
Bo chociaż żywi wiedzą niewątpliwie,
iż mają umrzeć, to umarli zasię
nic już nie wiedzą: przeminęli w czasie
i już ich niema. Ten li jest, co żywie.
Niemasz dla zmarłych złości ni kochania,
niemasz zawiści, ni żadnego działu,
który żywemu tu przypada ciału,
ku czemu ludzkie serce się nakłania.
Idź więc, a ostaw smutek swój na progu,
jedz chleb w weselu, staryś jest, czy młody, -
wino pij, słodkie sprawuj sobie gody,
bo radość twoja podoba się Bogu!
Wdziej szaty strojne i uwieńcz się różą,
wonnym olejkiem głowę zroś trefioną
i rad uciechy zażywaj z swą żoną,
dopóki żądzom twoje siły służą!
To w twej marności jest twój dział jedynie,
więc co masz czynić, czyń zarychła śmiele,
bo tam, gdzie idziesz, mrok się jeno ściele,
szczęście jak gorycz zarówno tam minie!
I to widziałem, że nie skrzętny składa
złoto, ni dzielny mąż wygrywa wojny,
ni serce ludzkie ma ten, który hojny,
lecz traf we wszystkiem a przypadek włada!
A końca swego nikto nie odgadnie:
jak ptaki siecią, jako ryby wędą,
tak też i ludzie wnet pojmani będą
w matnię śmiertelną, gdy zły czas przypadnie!
PIEŚŃ
NAD PIEŚNIAMI.
I.
R. I.
Całuj mnie, całuj! mój ty ulubiony!
słodsze pieszczoty twe niż miód sycony!
Kiedy twe usta po mem licu błądzą,
jak winem mocnem upajam się żądzą!
Twe Iube imię wonieje mi wiosną,
gdy je z tęsknotą wyszepcę miłosną!
Wonnyś jest cały, jak ruta i mięta,
przeto cię rade kochają dziewczęta!
Prowadź mnie, miły, na twe wonne łąki,
tam będziem razem zrywać kwiatów pąki!
Kiedy z ust twoich zakosztuję miodu;
jakoby król mię wwiódł do swego grodu;
Cieszmy się sobą, weselmy się wzajem
na łąkach naszych, które pachną majem!
Miłość nas poi, słodsza niźli wino -
kocham cię, luby, miłością jedyną!
II.
Smagła ja jestem, Jeruzalem córy,
alem ci piękna, choć nie białej skóry!
Piękna, jak tkane królewskie namioty,
jak ten kobierzec po przed tronem złoty!
Wy się nie śmiejcie, iżem śniada, siostry;
spalił mnie żarki słoneczny grot ostry.
Bracia mię moi wypędzili z domu,
by strzedz winnicy, nie dać wnijść nikomu.
Strzegłam winnicy matki, jak kazała,
alem swej własnej nie upilnowała...
III.
Mówże mi luby, kędy pasiesz trzody,
gdzie na południe idziesz czerpać wody?
Mów, gdzie cię najdę, bom błądzić nie rada
około twoich towarzyszy stada!
"Jeśli się boisz, abyś nie zbłądziła,
o, najpiękniejsza z niewiast, moja miła,
pędź swe koźlęta przez leśny manowiec,
ścieżką ubitą kopytkami owiec!
Paś je nad zdrojem przy onej kolebie;
tam ja w południe przyjdę szukać ciebie!
Królem ja jestem u twojego łona, -
cóż mi po jezdnych hufcach faraona?
Jagody twoje jak gołębie puchy;
szyi twej stroić nie trzeba w łańcuchy!
Gdy ją ramiony mojemi oplotę,
będziesz z nich miała naszyjniki złote!"
Ty król mój! - wszedłeś do swojej komnaty,
i woń wydały wszystkie moje kwiaty!
Jako ziół wonnych snop, tyś jest, mój panie;
między piersiami memi twe mieszkanie!
Jesteś mym ustom jako winne grono;
winnicą słodką jest mi twoje łono!
"Otoś jest piękna, moja przyjaciółko,
otoś jest piękna, lotna ty jaskółko!"
Otoś jest piękny, miły mój, i luby;
na łóżu z kwiecia zawieramy śluby!
Cedry dokoła stoją, jak kolumny;
namiot z cyprysów ponad nami szumny!...
IV.
R. II.
Jam jest kwiat polny, padolna lilija,
róża Saronu, co w pąk się rozwija...
Jako cierniowe wobec róży krzewy,
są przy mnie wszystkie moje siostry dziewy!
Jak w lesie jabłoń strojna w kwiecia wieńce,
tak jest mój miły nad wszystkie młodzieńce!
Usiadłam w cieniu jego w czas spiekoty -
i słodki był mi jego owoc złoty.
Winem mnie swojem napoił pragnącą
i miłość we mnie rozrządził gorącą!
Ścielcie mi kwiaty białe i czerwone,
bo od miłości mdleję, którą płonę...
Na lewą rękę jego chylę skronie,
a prawą czuję drżącą na mem łonie...
Jako was proszę, Jeruzalemianki,
wy mi nie budźcie sennej mej kochanki;
klnę was przez sarny i przez leśne łanie,
wy jej nie budźcie, aże sama wstanie...
V.
Słyszę miłego, jak mię zdala woła;
skacze jak jeleń przez gór wonne zioła...
Przybiegł jak sarna, jako chyży jeleń,
stanął pod ścianą, skryty w sadu zieleń.
Patrzy przez okno, pogląda przez kratki,
woła: Wstań, Iuba, wstań i wdziewaj szatki!
Wstań, piękna moja, moja ulubiona,
spiesz się gołąbko miła w me ramiona!
Zima już przeszła, zrosił deszcz ugory,
kwitną już łąki, zielenią się bory!
Czas już obcinać winnych macic pędy:
już głos turkawek rozlega się wszędy!
Figa puściła na owoc zawiązki
i pachną młode po sadach gałązki...
Wstań, piękna moja, wstań-że, ulubiona,
pójdź-że w stęsknione te moje ramiona!
Zbudź się, gołąbko w skalnej rozpadlinie,
ukaż-że mi się choć w płotu szczelinie!
Głos twój chcę słyszeć, widzieć twoje lico,
o, słodka, wdzięczna moja gołębico!...
Pojmajcież, proszę, psotne liszki młode,
łakome na tę naszych gron jagodę!
Niech je kto przecie spędzi albo schwyta,
bo oto nasza winnica rozkwita...
Dla mnie mój miły, jam dla niego zasię,
jak łąka lilij, na której się pasie...
Zanim dzień wstanie, nocne miną chłody,
paś się na liljach, mój jeleniu młody!
O pójdź! nim jasnym niebo spłonie dzionkiem
bądź na mej łące sarną i jelonkiem!
VI.
R. III.
Na łóżku mojem po nocy-m szukała,
którego dusza ma umiłowała.
Ręce go moje szukały i usta;
budzę się, patrzę, - pościel moja pusta...
Wstanę, obiegnę ulice i dróżki;
szukać go będą bose moje nóżki.
Szukam, którego całą duszą kocham,
a nie nalazłszy, w ciemną nockę szlocham.
Spotkałam stróżów, którzy miasta strzegą:
Mówcież, ludkowie, gdzie znajdę miłego?
Ledwom-ci od nich odbieżała trocha,
naszłam, którego dusza moja kocha...
Jesteś, mój miły! trzymam cię ramiony!
już cię nie puszczę, mój ty ulubiony!
Pójdź w dom mej matki, w me dziewczęce łoże;
będziemy legać przy sobie w komorze! -
»Błagam was, dziewy Jeruzalemianki,
nie budźcie wy mi sennej mej kochanki!
Klnę was przez sarny i przez leśne łanie,
nie budźcie mi jej, aże sama wstanie...«
VII.
» - Cóż to za dziewa? jak słup dymu prosty
idzie z pustyni, gdzie się krzewią osty...?
Wonna jak obłok przedniego kadzidła
i taka lotna, jak kurzawy skrzydła! - «
Otoć Salomon na stolcu niesiony;
sześćdziesiąt męża przy nim dla obrony!
Najpierwsi z pierwszych pośród Izraela;
puklerz ich chrzęści, dzida w górę strzela.
Męże do bitwy zaprawieni wielce,
w żylastych dłoniach cisną mieczów jelce...
Uczynił sobie król Salomon łoże;
niosą-ć go na niem - całego w bisiorze.
Uczynił nosze z cedrowego drzewa,
złotem je stroi, srebrem je odziewa.
Zasłał szkarłatem, zasłał je purpurą,
zasłał miłością izraelskim córom!
Pójdźcie oglądać, o córy Zyjonu,
króla w koronie na wzniesieniach tronu!
Na zrękowiny złocistą koroną
matka mu głowę ubrała trefioną!
Serce ma łaski pełne i wesela,
kochanki szuka sród dziew Izraela!
VIII.
R. IV.
Jakożeś piękna, wybrana dziewico,
jakożeś piękna jest, oblubienico!
Oczy są twoje jako dwa gołębie,
oprócz wszystkiego, co tają ich głębie!
Włos twój na barki bujną falą spada,
jak z gór Galaad dzikich kóz gromada!
A zęby twoje, jak owce, co w bieli
run ostrzyżonych wychodzą z kąpieli!
Do owiec, mówię, podobne dorodnych
z jagnięty; w gronie ich niemasz niepłodnych!
Twe usta tkanka jest karmazynowa;
jak miód całunków ich wdzięczna wymowa!
Jagody - oprócz, co ukryte światu -
pęknięty owoc dojrzały granatu!
A szyja twoja tak smukła i dumna,
jak Dawidowej wieżycy kolumna!
Jak tarcz na wieży rząd od słońca złoty,
twych naszyjników błyszczą się klejnoty!
Twych piersi dwoje - bliźnie sarny młode,
co się na liljach poszły paść nad wodę!
Zanim przeminie czas nocnego chłodu,
wnijdę do mego wonnego ogrodu!
Nim się na niebie zaróżowi rano,
wstąpię na górę moją kadzidlaną!
Pięknaś jest wszystka i bez skazy zgoła,
pięknaś jest wszystka - od stopy do czoła!
Pójdź-że z Libanu, o moja wybrana!
pójdź z gór lesistych do króla i pana!
Pójdź z wirchu Samir, Hermon i Amona;
tu na twe skronie czeka już korona!
Między królewskich ogrodów cyprysy
pójdź z puszcz, gdzie Iwy się gnieżdżą i tygrysy...
W sercu mam ranę, ranę mam głęboką:
jedno je twoje tak zraniło oko...
Jeden ten kręty włosek, co się wije,
pieszcząc twą białą, utoczoną szyję!
O jakże piękne twe piersi, dziewczyno!
słodsze są piersi twe, niżeli wino!
Rozkoszniej pachnie młode ciało twoje,
niźli olejków najprzedniejszych zdroje!
Twe wargi, miła, przesłodka pasieka;
mlekiem i miodem twój język ocieka!
Jak na libańskich stokach górskie kwiaty,
pachną mi wonią upojną twe szaty!
Ogród zamkniony tyś mi jest, wybrana!
tyś jest krynica zapieczętowana!
A w tym ogrodzie szczepy granatowe,
jabłka złociste i kwiaty różowe!
Nard i cynamon i grzędy szafranu,
żywiczne drzewa wonnego Libanu!
Mirrha, aloes, cyprysowe gaje,
wszystko, co jeno słodką woń wydaje!
A miłość twoja - jak źródło wśród sadu,
jako górskiego struga wodospadu!
Wstańcie ze wschodu, wiatry, i z zachodu,
lećcie do mego wonnego ogrodu!
Niechaj wieczorną upojną godziną
słodkie się jego wonności rozpłyną! - "
IX.
R. V.
Miłemu memu ogród mój jedynie;
dla niego owoc dojrzewa, zdrój płynie!
Pójdź do ogrodu swojego, mój miły,
pożywaj jabłka, co się zrumieniły...
Przyszedłem ja-ci do swego ogroda,
oblubienico, siostro moja młoda.
Zebrałem mirrhę mą i wonne zioła,
miód z nich zebrałem, jak ta skrzętna pszczoła.
Piłem me wino i jadłem plastr miodu,
wszedłszy do mego wonnego ogrodu.
Jedz, najmilejszy! pij! - dla ciebiem cała -
pij, aż cię moja pierś upoi biała....
X.
Śpię, ale serce moje we mnie słyszy:
głos kochanego zawołał mnie w ciszy.
We drzwi kołace i prosi: »Kochana!
otwórz, gołąbko moja nieskalana!
Otwórz, najmilsza, otwórz, przyjaciółko,
siostrzyczko moja, ptaszyno, jaskółko.
Otwórz, bo główka moja pełna rosy;
zwilgły mi nocą kędzierzawe włosy.«
Zwlokłam już szatki, zamkłam drzwi zaporę,
jakoż się teraz na nowo ubiorę?
Jakoż ja teraz bosa wyjdę z łóżka?
skala się w pyle moja biała nóżka.
Przez okiennicę miły niedomknioną
ściągnął dłoń, - drgnęło pod nią moje łono.
Powstałam tedy otworzyć miłemu;
ręce mi drżały, sama nie wiem, czemu.
Drżały mi palce, gdym szukała klamek;
mirrha z nich ciekła na kowany zamek.
Ledwom-ci radę dała tej zaworze,
patrzę: lubego niemasz, noc na dworze....
Dusza ma z żalu rozstała się ze mną;
poszłam za miłym, w nockę poszłam ciemną.
Naszli mię stróże pod miastem na drodze,
zbili mnie biedną, obeszli się srodze!
Płaszcz ze mnie zdarli, płaszcz ze złotej lamy,
stróżowie nocni, którzy strzegą bramy...
Błagam was, siostry, przez wszystko na świecie,
jeśli miłego mego gdzie znajdziecie, -
jeśli znajdziecie gdzie mego miłego,
mówcie, że mdleję z miłości dla niego!
»Jakiż twój miły śród rówieśnych grona,
że nas tak prosisz, za nim tak stęskniona?
Jakież zalety twojego młodzieńca,
o najpiękniejsza różo z niewiast wieńca?«
Miły mój - miły! biały i rumiany,
z pośród tysiąca tysięcy wybrany!
Jako to słonko, tak ma złote czoło;
jak liść palmowy - kruczy włos wokoło!
A oczy jego, jako dwa gołębie,
które przysiadły na studziennym zrębie...
Jak gołębica nad czystym potokiem -
takiem on na świat jasnem patrzy okiem!
Jagody jego, rumiane policzki -
grzędy ziół wonnych, ruty i barwiczki!
A usta jego - pączek róży młody,
z której się sączą przenajsłodsze miody!
A ręce jego - złote naszyjniki;
paznogcie jego - błyszczące krwawniki!
Jak kość słoniowa jego młode ciało;
szafirów na niem przedrogich nie mało!
Słupy z marmuru jego nogi prawie,
słupy z marmuru na złotej podstawie!
Jak cedr na stokach gór libańskich wzrosły,
taki on piękny, dumny i wyniosły!
A wargi jego pełne są słodyczy,
której bez końca dusza sobie życzy...
Taki-ć mój miły, cedr pomiędzy drzewy;
taki mnie kocha, izraelskie dziewy!
XI.
R. VI.
»Gdzież ten młodzieniec poszedł doskonały?
gdzież jest twój miły, byśmy go szukały?
O najpiękniejsza w dziew rówieśnych gronie!
w której go świata możem naleść stronie?«
Mój miły poszedł do swojego sadu,
poszedł się poić sokiem winogradu...
Poszedł w kwietniki dla niego sadzone,
rwać lilje białe, róże rwać czerwone!
Miły mój dla mnie, ja dla niego cała,
jak łąka lilij przewonna i biała!
XII.
» - Jesteś mi perłą, jesteś mi koralem, -
pięknaś, wybranko, jak gród Jeruzalem!
Tak mnie uroda twa wielka zwycięża,
jak uzbrojony huf przedniego męża!
Odwróć odemnie rychło twoje oczy;
one-ć sprawiły, że mię tęskność tłoczy...
Jak z gór Galaad kóz pędzących stada,
tak ci na barki bujny warkocz spada!
A zęby twoje - białych owiec trzody,
co po strzyżeniu świeżo wyszły z wody!
Do owiec, mówię, podobne dorodnych;
wszystkie brzemienne, - niemasz tam niepłodnych!
Jako granatu owoc rozpękniony,
tak twe jagody błyszczą z pod zasłony! - «
»Królu! sześćdziesiąt żon masz w swojem łożu,
a zaś rozkosznie - jako piasku w morzu!
Ja-ć mam tę jedną gołąbkę wybraną,
tę moją jedną, moją ukochaną!
A jedynaczka ona u macierzy;
całe jej serce matczyne należy!
Wszystkie ją dziewy najszczęśliwszą zwały,
piękność jej żony króla wysławiały!
Gdy szła, wesołe nucąc sobie śpiewki,
żony ją króla sławiły i dziewki!«
»Cóż to za dziewczę idzie pośród zboża,
jakoby rankiem powstająca zorza?
Piękna, jak księżyc, - jedyna, jak słońce, -
mocniejsza, niźli zbrojni króla gońce!«
W gaj orzechowy poszłam nieopatrznie,
patrzeć, czy puszczać wnet leszczyna zacznie?
Czy się już kwieciem winnica odziewa,
czy jabłka rodzą granatowe drzewa?
Nie przeczuwałam, że mię tu zastanie
w orszaku wozów król na swym rydwanie!...
Nie przeczuwałam, że mię król tu spotka:
" - Stój, Sulamito! nie uciekaj, słodka!
Nawróć się, nawróć! niech widzę twe lica!
tyś mi wybrana! tyś oblubienica!"
XIII.
R. VII.
Przed Sulamity zwycięskiem obliczem,
zastępy hufców wojennych są niczem!
Córa książęca ty mi jesteś prawa;
piękne twe kroki, wzniosła twa postawa!
Uda twe proste, zawieszone składnie,
jakby je rzezał mistrz, co dłótem władnie!
Czasza ozdobna i droga - twe łono,
a bez napoju nigdy nie jest pono!
Żywot twój jako pszenny bróg wyniosły,
który dokoła lilije obrosły!
A te rozkoszne krągłe piersi twoje,
są jako młodych sarnich bliźniąt dwoje!
Twa szyja, godna zaiste miłości,
jest jako wieża ze słoniowej kości!
Jako sadzawki czyste w Hezobonie,
są twoich oczu niezgłębione tonie!
Nos twój - na szczycie Libanu strażnica,
która przechodniów z Damaszku zachwyca!
Głowa twa - Karmel, włosów twych kędziory -
w fałdach rozwiane królewskie bisiory!
Jakożeś piękna, o moja wybranko!
jakoś rozkoszy pełna jest, kochanko!
Takaś jest śmigła, jak palmy korona, -
a piersi twoje - daktylowe grona!
Rzekłem: na palmę mą wstąpię bez zwłoki,
zbiorę jej owoc i wyssę jej soki,
Piersi mi twoje będą jak winnica,
a sadem wonnych jabłek twoje lica!
Pachną twe usta, jak najlepsze wino;
chcę się niem upić! upić się, dziewczyno! - "
Miłemu memu ja należę cała,
miłości jego, którą dla mnie pała!
O pójdź, mój miły, uciekajmy w pole!
mieszkajmy razem w mojej matki siole!
Powstawszy rankiem, pójdziemy do sadu,
patrzyć, czy kwitną szczepy winogradu?
Czy się na owoc zawiązują kwiaty?
czy sad granatów plon nam da bogaty?
O mój ty miły! tam w kwiecia ozdobie
ja moje młode piersi oddam tobie!
Lilje i róże słodkie leją wonie,
a złoty owoc sypią nam jabłonie!
Twoja ja jestem, twoja jestem cała!
wszystkie owoce tobiem zachowała!
XIV.
R. VIII.
Ktoż mi to zrobi, abyś był mi bratem,
abym cię mogła całować przed światem!
Gdybyś był matki mojej pierś ssał mleczną,
niktby mnie nie śmiał nazwać niestateczną!
Pójdź do mej chaty, do matki mieszkania, -
tam mnie słodkiego nauczysz kochania!
Tam ja cię czarą moich win ugoszczę,
dam ci z mych jabłek granatowych moszcze!
Na lewej ręce jego wsparłam skronie,
a prawą czuję na mem drżącem łonie...
"Błagam was, błagam! Jeruzalemianki!
nie budźcie wy mi sennej mej kochanki!
Klnę was przez sarny i przez dzikie łanie,
nie budźcie mi jej, aże sama wstanie!..."
XV.
- Cóż to za dziewa, podobna do ranka,
idzie z puszcz wsparta o ramię kochanka? -
"Tam pod jabłonią kwiatami pachnącą
jam cię całował w mych objęciach śpiącą!
Tam pod jabłonią, gdzie cię mać rodziła,
kędy cię - dziecię - do piersi tuliła!"
Weź-że mię miły, jak pieczęci znamię,
na serce swoje, i na swoje ramię!
Jak śmierć jest mocna miłość; a żarliwa
tęsknota człeku snadnie piekłem bywa!
Wieczna pochodnia, co nigdy nie gaśnie:
takie miłości są płomienie właśnie!
Kiedy miłosny żar wielce rozgorze,
to go nie zgasi rzeka ani morze.
A choćby płacił człek całym dobytkiem
za miłość: próżno! ona wzgardzi wszytkiem...
XVI.
- Mała-ć jest jeszcze nasza siostra, mała!
jeszcze jej nawet pierś nie wybujała!
Cóż uczynimy, gdy poproszą o nią?
gdy jej miłosnem słowem twarz zapłonią?
Jeśliby twierdzą abo murem była,
baszt byśmy wznieśli wkoło srebrnych siła!
A jeśli zasię bramą niedomknioną, -
zaparlibyśmy ją cedrową broną!
Jam-ci jest twierdza, ja-ci jestem brama, -
piersi me - baszty; obronię się sama!
Nikt mnie przemocą nie zdobędzie w boju,
ale miłemu poddam się w pokoju!
XVII.
»Ma król Salomon winnice w Bal-Haman;
nad każdą zasię postawion ataman!
Tysiąc srebrników od każdej winnicy
płacą królowi za owoc strażnicy.
Moja winnica przedemną rozkwita:
tysiąc srebrników królewskiego myta!
Tysiąc srebrników królowi zanieście,
a tym, co strzegli jej owoców - dwieście!
Nie kryj się, miła, w ogrodu ustroni, -
tu przyjaciele! niech twój głos im dzwoni!...«
Bieżaj, mój miły, jak sarna, jak jeleń!
bieżaj przez górskich ziół przewonną zieleń!...